Abstrakt: | Tekst ten bardzo trudno jest rozpocząć, bo nie wiadomo, gdzie i kiedy wyznaczyć jakikolwiek punkt inicjacyjny. Miejsce jest w zasadzie znane, nie tylko dlatego, że dla mnie znajome, codzienne, ale też zostało opisane na kartach Lajermana Aleksandra Nawareckiego. Jest to katowicka kamienica przy ulicy Michała Drzymały 18. A dokładniej, gdzie i kiedy? Tu rodzi się problem, bo może jest to podwórko z klopsztangą, pod którą stawiano ryczkę („na podwórko ruszał rodzinny korowód, a w nim — jak w kościelnej procesji — niesiony był tepich, kloper, szczotka, a także ryczka. Bo bez niej, przynajmniej mnie, trudno było sięgnąć klopsztangi”1)? Ta konkretna klopsztanga2 nadal używana, choć coraz rzadziej, nie kojarzy mi się w żaden sposób z osobą Nawareckiego, mimo iż widuję ją każdego ranka (gdy idę na hasiok). Nie potrafię sobie wyobrazić małego Olka — za bajtla, który z wysiłkiem, stojąc na paluszkach na ryczce, trzepie dywan. Z pewnością wiele filolożek i wielu filologów, którzy mieliby przyporządkować tekst dla Nawareckiego (związany z jego osobą) jakiejś przestrzeni, wybraliby właśnie to miejsce pod klopsztangą, jednak dla mnie, dziś, to miejsce jest zarezerwowane dla Janki Kokot, która klupie tepich wyniesiony przez swego brata Mariana. Być może to właśnie oni pamiętają doskonale chłopczyka z kloprem w małych dłoniach, który z całych sił walił w tepich, aż tumany kurzu pokrywały okoliczne podwórka. Ja,
niestety, nie. |