Abstrakt: | Doświadczenie uczy: „Nic dwa razy się nie zdarza” '. W kontekście
heraklitejskiej formuły: panta rhei uwaga ta nie wymaga długich komentarzy.
Repetycja wydarzeń, jakkolwiek możliwa w wymiarze religijno-mitycznym, dla
śmiertelnika osadzonego w porządku - wyłącznie - doczesnym będzie już
niezrozumiała.
Mówi się także: „W sztuce powtórzenie jest niczym”. Powielanie najczęściej
kojarzone bywa z brakiem inwencji twórczej i niechlubną praktyką epigonów,
propagujących przebrzmiałe wartości. W kulturze zachodniej, która dziedziczy
platońską antypatię do iluzyjnego charakteru mimesis, to przede wszystkim
oryginał spełnia rolę nadrzędną - wzorcową. W okresie przełomu romantycznego w sztuce umocniło się przekonanie, że
naśladownictwo jest praktyką niepożądaną. Myślenie takie zaciążyło nad
charakterem artystycznych dążeń. Wymuszało coraz szybszą „ucieczkę
w przód”, nieuchronną z powodu natychmiastowej „inflacji” nowości.
Chociaż epoka Marcela Duchampa wyraźnie zakwestionowała wymóg
oryginalności, wydaje się, że niezgodę na wtómość w dużym stopniu zachowały
i czasy dzisiejsze. Jak gdyby niezależnie od osiągnięć współczesnej rewolucji
technicznej, która sprawiła, że produkcję dzieła sztuki w „epoce możliwości”
przesłania jego reprodukcja, a kopia pewniejsza jest i lepsza od oryginału.
Zjawisko simulacrum ciągle jeszcze określane bywa w kategoriach
negatywnych: jako „zły duch obrazu” , „największa [jego - M. K.]
niemoralność i przewrotność”. I choć ‘wtórny’ nie zawsze przychodzi już na metę jako drugi, nadal w społecznym odczuciu definiowany jest jako ten mniej
ważny i mniej wartościowy, drugorzędny, drugoplanowy, uboczny. „Sobowtóry”
(wszelkiej maści) zbyt długo cieszyły się złą sławą. Nadrzędnymi regułami poetyki Tymoteusza Karpowicza, począwszy od cyklu
Na odwrót i Odwróconego światła, są zasady powielenia i odwracalności. Gra
poety - żonglowanie kopiami, kalkami i paralaksami - odbywa się z jednej
strony w „celi” języka, który staje się granicą świata, z drugiej - w kontekście
tzw. kultury wyczerpania. Można przypuszczać, że jej celem jest udowodnić
„niemożliwe” (by użyć jednego z ulubionych określeń pisarza), to znaczy:
przezwyciężyć impas wynikający z zamknięcia w kręgu tautologii i w ogóle -
wszelkiego rodzaju ograniczeń. Wydaje się, że potwierdza to zapisana w tytule
najnowszej antologii Karpowicza droga myślowa. Oksymoroniczne Słoje
zadrzewne podważają bowiem jasność przeświadczenia, iż „Nie wychodzi się
z drzew środkami drzew”. Formuła wyboru, która z zasady opiera się na
repetycji tekstów, dzięki osobliwej konstrukcji lepiej niż inne dzieła obnaża
szczególną niechęć Karpowicza do wszelkich zastanych form. Tym bardziej, że
„całożyciowe” antologie (zbierające „sam kwiat” utworów) - jako szczególne,
literackie muzea - niepokoją jednocześnie widmem ostatecznego, finalnego
podsumowania. Moja uwaga koncentruje się na fenomenie być może jednej z najbardziej
osobliwych książek literatury polskiej, a już na pewno - polskiej literatury
antologijnej. Interesuje mnie przede wszystkim Karpowicz-antologista,
zmagający się z tradycyjną formułą wyboru. Karpowicz, który twórczo
modyfikuje jej założenia, ustalając dowodnie, że antologia może być czymś
więcej niż tylko produktem dobrze przemyślanej selekcji. Przy tej okazji w polu
moich zainteresowań znalazł się szczególny przypadek a n t o l o g i i
o s o b i s t e j , rozumianej jako wybór tekstów dokonany przez samego ich autora. Wyjątkowość tego rodzaju przedsięwzięcia manifestuje się
w indywidualnych zasadach selekcji i repetycji form. Intrygujący wydaje się
zwłaszcza zwyczaj postrzegania antologii osobistej w porządku metonimicznym
względem osoby jej autora.
W zaproponowanym ujęciu Słoje zadrzewne rozpatrywany są w ich
tekstualnym i zarazem materialnym kształcie, jako obiekt semiotyczny,
wymagający opisu, który spróbuje objąć wszystkie, nie tylko literackie ich
składniki. Jednak praca ta nie rości sobie prawa do „bycia” wyczerpującym
przewodnikiem po monstrualnym labiryncie myślowych ścieżek Dedala polskiej
literatury. Stara się raczej opisać newralgiczne punkty tej budowli, pokazać
możliwie różne jej oblicza. Chodzi zwłaszcza o istotną dla kształtu książki
poetykę „zawrotnego kreacjonizmu” (wzorowaną na modelu natury), której
rewersem okazuje się zasada „wzmożonej przemijalności”. A wszystko po to, by
odsłonić niepowtarzalny kształt zapisu zaproponowany przez autora. Nie jest
tajemnicą, że swoje rozwiązania artystyczne podporządkowuje on poszukiwaniu
czegoś, co (może) nie istnieje - to jest: „niemożliwego” , niepowtarzalnego znaku
wyłącznie własnej kreacji. Na tej drodze wspiera go z jednej strony TerTulian
z dowodem na zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa wywiedzionym
z niemożliwego charakteru zdarzenia, z drugiej Joseph Campbell, dla którego
mitologia staje się zmaterializowaną poezją. A wreszcie i nauka przynosi
krzepiącą wiadomość:Otóż przeżył [Karpowicz - M.K.] wstrząs intelektualny, gdy od pewnego
atomowego fizyka dowiedział się, że od początku istnienia naszej planety płatki
śniegu na nią spadające są zawsze inne, nigdy nie są takie same! |