Abstrakt: | To nie bajka... Nie bajka, nie fabuła, wielka narracja, a więc nie opowieść
o losach polskiej prozy XX w. Choć nie brakuje tutaj lokalnych historii,
lokalnych fabuł i legend. Choć można by na tej kanwie z powodzeniem
ułożyć jakiś plan większych całości.
Gdyby autorowi wolno było określić zawartość tej książki całkiem subiektywnie,
ale i z dystansem, powiedziałbym, że są to „nagrania”, tak jak
mówi się o nagraniach jakiegoś muzyka. Tak myślę o zgromadzonych tutaj
lekturach: wykonaniach, odczytaniach, a czasem może nawet interpretacjach
rozmaitych utworów, które łączy to, że należą do prozy XX w.
W większości „odbyły się” publicznie, by tak rzec, na żywo, powstawały
bowiem z zasady na określoną okoliczność, z okazji takiej czy innej „akademii”,
jeśli tym mianem wolno opatrzyć rozmaite formy polonistycznej
„produkcji”. Zdarzyło się, że występowałem w duecie, i w tym miejscu
składam serdeczne podziękowanie za zgodę na przedruk tekstu o Andrzeju
Strugu jego Współautorce. Nie zacieram śladów pochodzenia tekstów,
nie próbuję ich napisać od nowa, po raz drugi, nie sklejam ich jakimś niezauważalnym
spoiwem.
W tym, że zamówienie przychodziło nierzadko z zewnątrz, a więc było
niezależne od wykonawcy, od jego swobodnego wyboru, upatruję element
pewnej obiektywizacji, dosłuchuję się głosu pewnej wspólnoty, powierzającej
swoim muzykom rozmaite partytury.
Zanim to porównanie stanie się nieznośne, powiem tylko, że widzę swoją
rolę pomiędzy dwoma biegunami: zwykłego fałszowania i wirtuozerii, więc
- w obu wypadkach - czytania zawsze tak samo, niezależnie od tonacji
i rytmu utworu, raz z braku odpowiedniego słuchu, drugim razem z nadmiaru miłości własnej. Z tej deklaracji wynika pośrednio stawianie na porządne
rzemiosło, większa wiara w ćwiczenia, niż w natchnienie. |