Abstract: | Prezentowana tu punktowa „technika oceny”: skompresowana,
maksymalnie zawężona (ironią, sarkazmem, słowną krytyczną igraszką)
perspektywa oglądu — oto ulubiona strategia poznawcza Poświatowskiej.
Przynajmniej ta, zogniskowana na „amerykańską rzeczywistość”.
Starannie obrany, zawsze uboczny „posterunek obserwacyjny”
to wypróbowany sposób postępowania poetki z Nowym (mało wspaniałym)
Światem. Tak spogląda na Amerykę pierwszego dnia pobytu
— z okrętowego, szpitalnego iluminatora, przez bulajowe okienko
„Batorego”. Tak patrzy na Amerykę i „dnia ostatniego”, kiedy unika
abiturienckiej fety i chroni się w uczelnianej izolatce, z której ukradkiem
— niczym dziecko przez szparę drzwi — obserwuje rozentuzjazmowany
tłum, wkraczających w dorosłość absolwentek college`u.
Obserwowana z tej azylanckiej, detalicznie skrupulatnej perspektywy
Ameryka nigdy nie wyłoni się już jako atrakcyjny „nowy ląd”, kraj
„ogromnych możliwości” i „ziemia obiecana” Starego Świata. Pozostanie
zasobną enklawą duchowego niedowładu, krainą pozornie sytych
i szczęśliwych ludzi, nieświadomych symptomów choroby, jaka ich
toczy. Li tylko „małą Ameryką” trywialnych kłopotów, wcale sporym
spłachetkiem ziemi czekającym wciąż na ozdrowieńczą rekultywację,
w porządku antropologicznym: rekonwalescencję15. Dla Poświatowskiej
— zbyt dobrze zaznajomionej z tajemnicą człowieczeństwa —
prawdziwe życie toczy się gdzie indziej. Ameryka zbyt przypomina
jedynie pozór owego życia. Dlatego — może zabrzmi to dziwacznie
— odrzuca paszport do widmowego raju, jaki daje stypendium Uniwersytetu
Stanforda i (wbrew podszeptom przerażonych ziomków)
wraca do Polski… |